piątek, 29 stycznia 2016

Słoneczne Passo Tonale | region Adamello Ski

Przełęcz Tonale jest piękna. Nie mamy na myśli zabudowy samego ośrodka, bo ten nie grzeszy urodą, ale o górskich widokach. Trochę jak w naturalnym amfiteatrze możemy tu podziwiać widoki słonecznych stoków oddzielających Val di Sole od doliny Vallecamonica. Masywy górskie Ortles-Cevedale i Adamello-Presanella rozpościerają się szerokimi zboczami na wysokościach od 1884 m n.p.m. do 3100 m n.p.m., a wszystko to z gwarancją śniegu (o czym za chwilę...) i słońca, które świeci tu ponoć ponad 300 dni w roku...pozazdrościć!
1. Passo del Tonale wita!

Przywitanie nie było najprzyjemniejsze. Do Tonale jechaliśmy w pierwszy dzień Nowego Roku, niewyspani, po trzech godzinach snu i sylwestrowej zabawie... Pobudka o 7 rano, o 8:30 już byliśmy w skibusie, w którym po czterdziestominutowej drzemce naszym oczom ukazały się górskie masywy regionu Ski Adamello wraz z trzema straszącymi wieżowcami-apartamentowcami na wjeździe (iście koszmarna, szarobura zabudowa). Przesympatyczny włoski kierowca uprzejmie wysadził nas na przeciwko pomnika I wojny światowej, przypominającego, że to właśnie przez tę przełęcz przebiegała niegdyś włoska linia obrony. Uśmiechnięty kierowca pożyczył nam jeszcze Bueno Ano Novo i żywo gestykulując wskazał przystanek powrotny, na którym mieliśmy się stawić punktualnie za 8 godzin.
Po krótkim rozeznaniu terenu odnaleźliśmy punkty sprzedaży skipassów. Bez kolejek zakupiliśmy nasz całodniowy skipass (koszt 38 € + 5 € kaucja za kartę, cała tabela cen do przejrzenia TUTAJ) i ruszyliśmy w kierunku wyciągów – tych na dole stacji nie brakuje. Szczerze mówiąc z przerażeniem spoglądaliśmy na rozpościerające się przed nami kilkanaście takich samych tras, wszystkich kończących się na tym samym poziomie. Żadnych przejazdów? Żadnych narciarskich wycieczek? I na dodatek wszystko tonące w słońcu, zgniło-zielonych zboczach i sztucznym śniegu? Na szczęście wszystko skończyło się happy endem…
2. Passo Tonale – trasy 

Wyprawa do Tonale zaowocowała szerszą dyskusją w naszym narciarsko-snowboardowym teamie – znaleźli się i zwolennicy kurortu, jak i Ci którzy "już więcej tam nie pojadą". Przychylamy się do opinii tych pierwszych. Tonale wraz z Ponte di Legno chwali się 110 kilometrami tras rozpościerających się na dużym kilkusethektarowym obszarze. Możemy liczyć tu na przepiękne widoki masywu Adamello i wszystkich trzytysięczników z Gruppo di Brenta, ze szczytem lodowca Presena na czele. Trasy na samym lodowcu należą do średnio-trudnych, te leżące bliżej Ponte di Legno zadowolą bardziej zaawansowanych narciarzy, a stoki południowej strony Przełęczy są najbardziej zróżnicowane – to tam najprzyjemniejsze dla siebie trasy znajdą również początkujący. My nasze zjazdy zaczęliśmy właśnie od pięknie nasłonecznionych od samego rana, południowych zbocz Tonale. W miesiącach przedwiosennych i wiosennych południowa ekspozycja działa jednak na minus, tworzy się tu bowiem śnieżna "kasza" uniemożliwiająca dalsze korzystanie z uroków tych stoków.
Wracając do naszego "dnia w Tonale". Dwa zjazdy niebieską trasą i już przenosiliśmy się na wyciągi, które wznosiły nas na Passo Contrabbandieri (2 577 m.np.m.). Czerwona trasa numer 35 z tego wierzchołka zdecydowanie skradła nasze serca! Szeroka, szybka, pusta (sporo osób jeszcze odsypiało Sylwestra), dobrze oświetlona i przygotowana – po prostu sama przyjemność. Nawet nie liczyliśmy ile razy nią zjechaliśmy. W każdym razie za dużo, bo około 12:30 "obudziliśmy" się z pójściem na lunch, w związku z czym zostały nam dwie i pół godziny na resztę Tonale… 
Po podreperowaniu sił w knajpie, ruszyliśmy w kierunku gondoli Paradiso, mającej przenieść nas na imponujące masywy lodowca po drugiej stronie Przełęczy. Z uwagi na brak naturalnego śniegu czekała nas żmudna przeprawa w górę i w dół stoków, zaliczając po drodze wszystkie wyciągi i trasy, które powoli przenosiły nas na prawą stronę… Wreszcie po 40 minutach siedzieliśmy w gondoli. Ze smutkiem patrzyliśmy na kamienie, które pokrywały słynną czarną "Paradiso" – szkoda, że Włosi jej nie naśnieżyli, z drugiej strony dobrze że w ogóle było po czym jeździć biorąc pod uwagę warunki meteo. Po wjeździe na szczyt Passo Paradiso (2585 m n.p.m.) przedreptaliśmy 50 metrów do kolejnej gondoli. 
Okazało się, że ta druga kolejka została otwarta dwa miesiące wcześniej – rzeczywiście aż pachniała nowością. Wniosła nas na imponujące 3069 m n.p.m. skąd rozpościerały się zapierające dech w piersiach widoki na lodowiec. Pogoda dopisała wyśmienicie, widoczność pozwalała na podziwianie dalekiego, górskiego horyzontu, poświęciliśmy więc kolejne 15 minut na sesję zdjęciową. I tak zrobiła się godzina 15:00. Jeden zjazd czerwoną "41" z samego szczytu lodowca (nie było to miłe doświadczenie, północna ekspozycja sprawiła, że większość trasy pokryta była niebezpiecznym lodem) i już siedzieliśmy w gondoli powrotnej (tak, tak, nie było możliwości zjazdu na nartach, nie było po czym...). 
O 16:00 zaliczyliśmy jeszcze w drodze powrotnej zjazd z trasy, na którą prowadził najwygodniejszy wyciąg jakim mieliśmy przyjemność jechać – wyciąg Victoria usytuowany w dolnej stacji Tonale. Duże, niezwykle wygodne, żółte fotele pozwalają naprawdę chwilę wypocząć przed kolejnymi trasami. O 16:15 byliśmy przy okienku w kasach, żeby oddać karnety i odebrać kaucję. Jeszcze tylko kilka sklepów z pamiątkami i stanęliśmy na przystanku wskazanym przez "naszego" kierowcę w oczekiwaniu na przyjazd skibusa. 

3. Knajpy

Wracając do naszej obowiązkowej, okołopołudniowej przerwy – o 12:30 po tym jak kolejny raz zjechaliśmy z Contrabandieri, z pustymi żołądkami skierowaliśmy się prosto do widocznej zewsząd  dużej i dosyć już tłocznej knajpy Bar&Ristorante Malga Vialbolo. My zjechaliśmy do niej na nartach. Ci, którzy akurat nie wracali z górnych tras, mogli do niej wjechać od dołu, na dedykowanym taśmociągu... Ciekawe rozwiązanie – ten mini wyciąg nazywa się dokładnie jak nasz Bar, oczywiście obowiązują skipassy na region Adamello;)
Restauracja do kulinarnie najwybitniejszych może nie należała, ale zjedliśmy w niej pożywną zupę gulaszową, porządnego schabowego (obowiązkowy na "posylwestrowe" zjazdy, chociaż kucharze mocno namawiali na inne, niepanierowane mięsa) oraz makarony (zdecydowanie najsmaczniejsze ze wszystkich dań). Chwilę później zrelaksowaliśmy się jeszcze na leżakach usytuowanych na słonecznym tarasie i już musieliśmy lecieć dalej – czas płynął, a przed nami było spoko kilometrów do pokonania!
Podsumowując – do Tonale jechaliśmy bez nastawienia na świetne zjazdy i miło się zaskoczyliśmy. Ośrodek ma sporo tras, jest idealny na dwa-trzy dni, jako urozmaicenie standardowych kurortów regionu Val di Sole. Chętnie  tu wrócimy, nie zjeździliśmy przecież wszystkich tras! Następnym razem przekonamy się jednak czy pokrywa śnieżna jest wystarczająca… drugi raz chyba nie chcemy szusować wśród krajobrazów bardziej przypominających kolorystyką australijskie stepy niż alpejskie wierzchołki… Do zobaczenia Passo del Tonale!:)

_________________________________________________________________________________

Na zakończenie...

...jeśli spodobał Ci się ten wpis, możesz pomóc SkiHoliday rosnąć poprzez udostępnienie go znajomym na FB, czy G+ :-)


piątek, 15 stycznia 2016

Val di Sole pamiętnik z podróży | cz. druga – stoki & zjazdy!

Długo czekaliśmy na ten wyjazd. Po pracowitej dla wszystkich końcówce roku i bożonarodzeniowej gorączce, w nocy z 26 na 27 grudnia wyruszyliśmy do włoskiego Val di Sole. A dokładniej do miasteczka Pellizzano, oddalonego od najbliższych stoków Marillevy o 7 minut jazdy tutejszym skibusem. Nazwa kurortu "Dolina Słońca" zobowiązuje, to i pogoda nas nie zawiodła. Przez wszystkie dni wyjazdu słońce wspaniale świeciło na niebie, a temperatury oscylowały w okolicach od -2 do +7 stopni Celsjusza. Idealnie. Tylko jedno "ale". Taka pogoda we Włoszech panowała od początku "zimy". Skutek? Praktycznie zerowe pokłady prawdziwej pokrywy śnieżnej i wiążąca się z tym konieczność produkcji sztucznego puchu, który bywa zdradliwy...ale po kolei, zaczynamy podróż po stokach Val di Sole!

1. Wybór opcji skipassowej

Włosi ceny skipassów dzielą na LOW SEASON (trwający od otwarcia kurortu do 21 grudnia i później od 7 marca do zakończenia sezonu), HIGH SEASON (od 30 stycznia do 6 marca) i CHRISTMAS – NEW YEAR SEASON od 22 grudnia do 6 stycznia). Sprytne posunięcie ze "specjalnymi cenami" na okres bożonarodzeniowy. Tłum turystów zapewniony i kilka euro od osoby więcej w kieszeni robi w skali całego przedsięwzięcia dużą finansową różnicę!

Przed nami było pięć dni zjazdowych i cztery opcje "zasięgowe" skipassów (koszt skipassów poniżej dotyczy obecnie trwającego sezonu wysokiego):
  • FOLGARIDA MARILLEVA SKI PASS – obejmujący wyłącznie stoki w tych dwóch ośrodkach (łącznie około 80 km tras). Cena 178 euro za osobę na 5 dni (6 dni: 199 euro)
  • FOLGARIDA MARILLEVA PEJO + dwa dni w SKIAREA DOLOMITI DI BRENTA: oferta dostępna na minimum 5 dni. Ciekawa opcja z rozszerzonym karnetem na dwa wybrane dni zjazdowe.  Koszt: 210 euro na 5 dni, 231 euro na 6 dni.
  • SKIAREA CAMPIGLIO DOLOMITI DI BRENTA: nielimitowany dostęp do stoków Folgaridy, Marillevy, Madonny di Campiglio, Pinzolo i Pejo. Łącznie ponad 150 km tras zjazdowych i 62 wyciągi. Za tę opcję zapłacimy 222 euro (5 dni) lub 257 euro (6 dni)
  • SKI PASS "SUPERSKIRAMA". Najbardziej obszerna opcja karnetowa dla ambitnych. 380 km tras, 8 ośrodków (Folgarida-Marilleva, Madonna di Campiglio, Pinzolo, Ponte di Legno-Tonale-Presena, Pejo, Monte Bondone, Andalo-Fai della Paganella i Folgaria-Lavarone), do których niekiedy trzeba podjechać własnym autem. Koszt 5-dniowego skipassu: 234 euro, sześciodniowego: 268 euro.
Jak na ambitną ekipę przystało postanowiliśmy zmiksować dostępne oferty. Wykupiliśmy czterodniowy karnet na opcję DOLOMITI DI BRENTA + na jeden dzień pojechaliśmy do Passo Tonale (tamtejszy jednodniowy karnet to koszt 38 euro). Dzięki temu zjechaliśmy wszystko w Marillevie, Forlgaridzie, Madonnie i Przełęczy Tonale. Polecamy tę opcję – różnorodnie i ciekawie:) Total koszt takiego mixu: 190 + 38 = 228 euro. Uwaga! Czterodniowy skipass na DI BRENTA trzeba wykorzystać dzień po dniu! Opcja "nie pod rząd"obowiązuje od karnetu pięciodniowego wzwyż. 

Komplet informacji o skipassach, wraz z kosztami i zasięgiem do przejrzenia TUTAJ.

2. Marilleva
Codzienne zjazdy zaczynaliśmy właśnie tutaj. Nasz skibus (jeżdżący z Pellizzano co pół godziny od 7:30) podwoził nas do "centrum" Marillevy 900 m n.p.m. w 7 minut. Stąd musieliśmy przespacerować 50 metrów do stacji gondoli, która wnosiła nas na 1400 m n.pm. Tam przesiadaliśmy się do kolejnej gondoli – tym razem już na sztucznie zaśnieżone tereny rejonu Orso Bruno. Krótki dojazd do kolejnego krzesła i już wjeżdżaliśmy wyciągiem o tej samej nazwie w górę. Trzeba przyznać, że przez brak śniegu,  dotarcie na stoki, z których zaczynaliśmy na dobre szusować zajmowało nam średnio ponad 45 minut... frustrujące, szczególnie wspominając opcje ski-in/ski-out we francuskich kurortach, tam zjeżdżamy od razu po wyjściu z apartamentów. Narciarski dzień zaczynaliśmy jednak na tyle wcześnie (skibus o 8:30), że mogliśmy pozwolić sobie na dłuższe dojazdy i nie uprzykrzało nam to życia:) W Marillevie na uznanie zasługują trasy numer 11 z Monte Vigo i dalej numer 23 pod gondolę Copai. Lubiliśmy tą wydłużoną trasą rozpoczynać nasz zjazdowy dzień – długa i tuż po 9:00 jeszcze bez tłumów, dobrze przygotowana – idealna na rozgrzewkę.

3. Folgarida

Relatywnie najmniej zjazdów zaliczyliśmy w Folgaridzie. Z tego względu, iż duża część tras poniżej rejonu Malghet Aut na 1850 m n.p.m. była zielona…i nie o poziom nachylenia stoku chodzi, ale o jego naśnieżenie. Śniegu zero. Trasa, której warto poświęcić uwagę to czerwona ósemka z wierzchołka Monte Spolverino (2090 m n.p.m.), przechodząca tuż za wyciągiem "Brenzi" w trzynastkę. Jeden z nas zgubił na wyciągu prowadzącym do niej swój kask:) Cierpliwie czekał aż kolejni narciarze wezmą go ze sobą na krzesło (jak to jest w alpejskim zwyczaju) – jednak nie doczekał się. Obsługa stoków trzymała kask na dole, uprzejmie nas informując, że w przypadku tego typu sprzętów nie mogą przekazywać go w ręce osób trzecich... co innego kijek lub narta, bez drugiej z danej pary się nie pojedzie, ale przy pojedynczych rzeczach ryzyko "przygarnięcia"  naszej własności przez kogoś niepowołanego jest zbyt duże. Pierwszy raz spotkaliśmy się z taką interpretacją!

4. Madonna di Campiglio
W Madonnie jeździło nam się zdecydowanie najlepiej. Szerokie, rozłożyste i dobrze przygotowane stoki w rejonie Passo Grostè (najwyższe teren zjazdowy, powyżej 2500 m n.p.m.) oraz szybkie trasy z 5 Laghi Express i naszego ulubionego wyciągu Sky Dancer ("Patascoss Express"). Szczególnie lubiliśmy zjazdy trasą numer 88 (ze szczytu Monte Pancugolo, 2276 m n.p.m.), przechodząca w czarną "ściankę" numer 90 lub dynamiczną, czerwoną 89 – dla nich warto było ponad półtorej godziny dojeżdżać na nartach do Madonny... szkoda, że tyle to trwało, szkoda, że musieliśmy zjeżdżać wyciągiem w dół, ale... taki mieliśmy bezśnieżny klimat tego wyjazdu!:) Madonna nie zawiodła nas również pod kątem swojej "ekskluzywności". W strategicznym miejscu, tuż przy terenach tłumnie odwiedzanej knajpy Patasoss Bar i przy skrzyżowaniu w zjeździe na Grostè, swój gigantyczny namiot rozstawiło Emporio Armani. Można było wypożyczyć stworzoną przez nich linię nart i desek (!) oraz kupić niezbędne narciarzom i snowboardzistom akcesoria: okulary, kurtki, koszulki termiczne, itp. O kosztach wolimy nie pisać:) Na plus w Madonnie dodajemy piękne widoki po wjeździe gondolą w rejon Pradalago ("leżakowy" taras widokowy przy Ristorante Pradalago zapiera dech!) i naszą ulubioną pizzerię Jumper pod Grostè, którą odkryliśmy rok temu po prostu musieliśmy często tu wracać!
5. Passo Tonale

Ostatniego dnia zjazdowego, który niefortunnie przypadł na 1 stycznia, po sylwestrowej zabawie i kilku godzinach snu, wstawaliśmy o 7 rano i dzielnie stawiliśmy się o 8:30 na przystanku skibusa. Tę wczesną porę podyktował nam tym razem bezwzględny rozkład jazdy:) Jedyny autobus do Passo Tonale jechał z Pellizzano o 8:30, a jedyny powrotny był o 16:50. Przynajmniej mieliśmy jasny harmonogram dnia na Nowy Rok! W autobusie 45 minut spaliśmy, a Tonale przywitało nas słońcem, i zielonymi górami z "od linijki" wyznaczonymi białymi trasami zjazdowymi... nie zapowiadało się to dobrze, ale.. wyszło fantastycznie. O Tonale zrobimy zatem dodatkowy, dedykowany wpis w kolejnych tygodniach!

Podsumowując – tonące w słońcu Val di Sole, pomimo totalnego braku opadów śniegu i plusowych temperatur, zrobiło jako kurort co mogło, żeby tysiące przybyłych w okresie sylwestrowym turystów nie czuło się zawiedzionych. Doceniamy liczbę sztucznie naśnieżonych i utrzymywanych tras, pracujące armatki i determinację Włochów! Jednak nie ma to jak prawdziwy, porządny opad śniegu i zjazdy po świeżo wyratrakowanym puchu. Czuć było dużą różnice w zachowaniu nart i desek na tego typu powierzchni. Szybko tworzyła się na niej zbita pokrywa lodowa, pokryta jedynie delikatną warstwą puszku – bardzo zdradliwa, bywało że nie trzymały się jej nawet najostrzejsze krawędzie. Sporo było wypadków, o czym świadczyły krążące ekipy z topoganami i budzący respekt dźwięk medikopterów ratunkowych… 

Niemniej jednak Val di Sole polecamy i znowu chętnie tu wrócimy, mamy tu już swoje ulubione miejsca, które nie mogą się znudzić!
_________________________________________________________________________________

Na zakończenie...

...jeśli spodobał Ci się ten wpis, możesz pomóc SkiHoliday rosnąć poprzez udostępnienie go znajomym na FB, czy G+ :-)

piątek, 8 stycznia 2016

Pamiętnik z podróży do Val di Sole cz.1 – praktyczne wskazówki dojazdowe

Zazwyczaj na nasze dalsze, alpejskie wyjazdy narciarskie wybieraliśmy się zorganizowanym, autokarowym transportem, z zaufanymi biurami podróży. Z jednej strony wygodnie – nie trzeba martwić się o koszty przejazdu, poprawność trasy, wyposażenie niezbędne na drogach konkretnych krajów. Z drugiej strony jesteśmy ograniczeni godzinami i terminem odjazdu, dużo dłuższą i wolniejszą drogą oraz nie zawsze sympatycznym i grzecznym towarzystwem podczas podróży:) W naszą sylwestrową podróż we włoskie Dolomity wybraliśmy się własnymi autami. Poniżej kilka cennych rad, wskazówek i wspomnień z naszej trasy!

1. Analiza aktualnych obostrzeń na drogach wszystkich krajów.

Kluczowe zadanie dla kierowców to zawczasu ogarnąc wszystkie "nowości" obowiązujące na trasach naszych przejazdowych krajów. W naszym przypadku prześwietliliśmy Niemcy, Austrię i Włochy. Na co zwracać uwagę? Szczególnie na ograniczenia prędkości i niezbędne wyposażenie aut. I tak:

a) Niemcy:
  • uwaga na miejscowe ograniczenia prędkości do 120 lub 130 km/h (często to miejsca z radarami);
  • łańcuchy i opony zimowe dostosowane do warunków na drodze (za tamowanie ruchu spowodowane niewłaściwym ogumieniem kary nawet do 5000 euro).
b) Austria: 
  • obowiązek kamizelek odblaskowych dla kierowcy i wszystkich jadących w aucie pasażerów. Tu nowość - w poprzednich latach kamizelkę musiał mieć wyłącznie kierujący pojazdem. Teraz Austriacy sprytnie ten fakt wykorzystują, proponując na każdej stacji benzynowej owe kamizelki w cenie jedynych 7,80 €...
  • obowiązek posiadania zimowych opon i łańcuchów w autach w od 1 listopada do 15 kwietnia;
  • maksymalna prędkość na autostradzie: 130 km/h.
c) Włochy:
  • obowiązkowe łańcuchy w aucie zakładane w razie śniegu i lodu na trasie;
  • maksymalna prędkość na autostradzie: 130 km/h.
Więcej o obowiązkowym wyposażeniu aut na sezon 2015/2016 w krajach europejskich TUTAJ

2. Podliczenie kosztów trasy.

My podeszliśmy do tematu kompleksowo. Oprócz wyliczenia opłat autostradowych (odcinek Poznań-Świecko 70 PLN w dwie strony, w Niemczech jeździmy jeszcze bezpłatnie, w Austrii dziesięciodniowa winieta 8,80 euro + 9 euro za przejazd tunelem przez przełęcz Brenner, we Włoszech autostrada del Brennero 20 euro w obie strony), oszacowaliśmy koszty benzyny i średnie spalanie aut. Dzięki temu mogliśmy założyć całościowy "budżet dojazdowy" na jedno auto w okolicach 300 euro. Nasze szacunki okazały się trafione w punkt. Co do tankowania – jak większość rodaków pełny bak dotankowaliśmy na ostatniej stacji jeszcze w Polsce, licząc na oszczędności w różnicy kursowej. Tankowaliśmy po 4,89 PLN, a w Niemczech za 1,23 euro. Oszczędności są, ale nie ma co stać dużych korkach do dystrybutorów (mijaliśmy takie na kilkanaście aut w drodze powrotnej…).

3. Atmosfera w aucie:)

Bardzo ważna kwestia, szczególnie dla naszych dzielnych kierowców. Jak to na naszych samochodowych wycieczkach bywa byliśmy zaopatrzeni w prowiant suchy (tym razem były to pachnące bożonarodzeniowe pierniczki), termos z herbatą, dobrą muzykę oraz walkie-talkie. Jechaliśmy na dwa auta, więc krótkofalówki sprawdziły się znakomicie. Polecamy – szybka komunikacja i oszczędność na telefonach konsultacyjnych:) A sam sprzęt przydaje się również na stoku! Przerwy robiliśmy mniej więcej co 4 godziny, jechaliśmy bez nerwów, jak mieliśmy ochotę coś przekąsić, siadaliśmy w częściach restauracyjnych Auto-hof'ów.

Summa summarum dojechaliśmy do naszej Casa di Tomaselli w około 12 godzin, pokonując dokładnie 1200 km. Wszystko zgodnie z planem, z małymi (tradycyjnymi już) korkami pod Monachium i przy pięknej, słonecznej pogodzie za dnia z temperaturą około 8-9 stopni na plusie. Wokół wiosennie, zgniło-zielone pagórki, brak jakichkolwiek oznak śniegu, na parkingach opalający twarze turyści zmierzający w Dolomity i Alpy… W Pellizzano nie było inaczej, wokół górskie szczyty nie nosiły znamion śniegu, my jednak z nadziejami czekaliśmy na pierwsze dni zjazdowe!

Z drogą powrotną było gorzej – ewidentnie 2 stycznia wszyscy wracali z narciarskiego sylwestra. Sznur aut ciągnął się już od Austrii, grubo za Monachium. Przez ponad czterysta kilometrów nie przekroczyliśmy 80 km/h, co rusz stając w zatorach. Na domiar złego w Bawarii złapała nas śnieżyca (szkoda, że w Dolomitach tak nie padało!).  Ta podróż była męcząca i trwała ponad 3 godziny dłużej niż trasa "do", a w Polsce przywitał nas, o ironio,…śnieg i -14 stopni.

Niebawem relacja z dni zjazdowych!:) Do usłyszenia!
_________________________________________________________________________________

Na zakończenie...

...jeśli spodobał Ci się ten wpis, możesz pomóc SkiHoliday rosnąć poprzez udostępnienie go znajomym na FB, czy G+ :-)