niedziela, 15 listopada 2015

Sylwester na nartach – HIT czy KIT?

(Sylwester w Tignes, fot. mpora.com)
Dzisiaj wpis subiektywny. Czy warto jechać kilkaset kilometrów na alpejskiego sylwestra, z wizją zatłoczonych stoków, wszechogarniającej w tym czasie drożyzny i jeszcze być może jednego straconego dnia zjazdowego wyjętego z uwagi na udaną całonocną zabawę sylwestrową.... Też mieliśmy mieszane odczucia, aż do pierwszego wyjazdu! Warto, poniżej piszemy dlaczego i pod jakimi warunkami!

Oczywiście wszystko zależy od nastawienia. My po raz pierwszy na sylwestra pojechaliśmy do francuskiego Puy St Vincent. Udało się wyszukać dobrą ofertę cenową – wbrew pozorom można ją znaleźć. Oczywiście ceny zakwaterowania w okresie sylwestrowym są wyższe o ok. 500 zł/osobę/tydzień (przykładowo, za wyjazd do apartamentu czteroosobowego w niższym sezonie płacimy za osobę z dojazdem, bez wyżywienia około 1700 zł, tutaj 2200 zł), ale nie są zaporowe. Zdecydowaliśmy się na wyjazd zorganizowany z prostej przyczyny - większość noclegów w apartamentach było już zajęte (rezerwację robiliśmy na końcu października), a i dojazd autokarem był nam na rękę. Pierwsze dni zjazdowe, w ciekawej formule ski safari (przez niektórych lubianej, przez innych nie), czyli odwiedziny kilku kurortów podczas jednego wyjazdu (w naszym przypadku po jednym dniu w Montegenevre, Sestrierre, Serre Chevalier i 3 dni w Puy St Vincent, gdzie mieszkaliśmy) minęły pod standardowo. Zjazdy od 9-16, przerwa w południe na kosztowanie lokalnej kuchni w knajpach, o 17:30 obiadokolacja w apartamencie, później relaks do wieczora. 31 grudnia był jednak inny. 

Sylwester w Alpach nie jest taki oczywisty. Fajerwerki, z uwagi na specyficzne procedury antylawinowe, można odpalać tylko do godziny 21:00. W związku z tym główne noworoczne ceremonie trwają od 18:00 do ok. 21:00. Puy St Vincent zaproponowało nam koncert u stóp gór, przepiękny performance ski-instruktorów, którzy w liczbie ponad stu zjechali w dół stoku"wężykiem", trzymając w dłoniach płonące pochodnie oraz pokaz fajerwerków (naprawdę całkiem spektakularny). O 21:10 udaliśmy się do naszego apartamentu, zjedliśmy uroczystą, noworoczną kolację i… resztkami sił wyczekaliśmy do 24:00 (niektórym już oczy się zamykały...:) ). Otworzyliśmy szampana, wypiliśmy toast, a o 00:30 niektórzy już byli w łóżkach. Idealnie, szczególnie dla tych, którzy nie przepadają za wymuszoną atmosferą sylwestrowych imprezowań! Poskutkowało to punktualnym stawieniem się na stoku 1 stycznia, wspaniałymi nastrojami francuskiej obsługi wyciągów mówiący zewsząd "Bonne Annee!" i niezatłoczonymi stokami (mimo wszystko większość turystów do południa odsypiała Sylwestra…:) ).

Warto podkreślić, że mieliśmy szczęście pogodowe – 6 dni ze słońcem (no. może 5,5 dnia, licząc zachmurzone przez kilka godzin niebo w Montgenevre). Cierpieliśmy jednak trochę z powodu niewielkich opadów śniegu i niedośnieżonych sztucznie stoków. Szczególnie w dolnych partiach Serre Che (na wysokości Briancon) nasz sprzęt miał kilka bolesnych starć z kamieniami… tutaj Francuzi się nie popisali. Co w porównaniu z naprawdę nienagannym przygotowaniem stoków we włoskim Sestriere kłuło po oczach.

Podsumowując, to był naprawdę udany wyjazd. A jeżeli wziąć pod uwagę małą liczbę dni urlopowych, które pochłonął, to warto brać pod uwagę narty w tym okresie. 

My ponownie skusiliśmy się na świętowanie Nowego Roku w narciarskim entourage'u! Tym razem wybieramy się w Dolomity, do włoskiego Val di Sole. Własnym środkiem transportu, do apartamentów o przytulnie brzmiącej nazwie Casa di Tomaselli. 
(fot.booking.com/hotel/it/casa-tomaselli)

Na pewno wrócimy z recenzją wyjazdu (i jego dokładnymi kosztami)! 

_________________________________________________________________________________

Na zakończenie...

...jeśli spodobał Ci się ten wpis, możesz pomóc SkiHoliday rosnąć poprzez udostępnienie go znajomym na FB, czy G+ :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz